piątek, 18 kwietnia 2014

Opowiadanie I cz. 4

No tak, wszyscy spojrzeli w stronę drzwi, tylko nie ja bo dalej siedziałam tyłem. Modliłam się do Boga żeby to wszystko okazało się tylko snem. Mi samej wydawało się że jestem tylko jedna z rzędu. Uliczna tancerka jakich wiele z przyjaciółmi. Nastopnego dnia, jednak, siedzię przywiązana do krzesła z lufą przy głowie. Gdzie ta zwyczajność?
Wstrzymałam oddech.
- Koniec tego, gadaj gdzie twój chłoptaś, albo pogadamy inaczej. - scena, którą widziałam tylko i wyłącznie na filmach .. teraz sama biorę w niej udział. O kurde, znam skądś ten głos. Hmm.. nie przypomnę sobie teraz.
Jeśli do tej pory nie mogli znaleźć PJ'a to nie omeg go ot tak sypnąć. Kurwa, w co za bagno się pakuje. PJ ma u mnie dług, a jeśli nie wyjdę z tego czysto to zabije drania.
- PJ wyjechał, nie ma go w kraju od trzech dni. - powiedziałam. Mój głos był pewny, ale można w nim było usłyszeć odrobinę paniki.
- Gówno prawda - parsknął śmiechem. - Wdziałaś się z nim wczoraj wieczorem, powiedz prawdę, Victorio - zażądał. Powoli, centymetr po centymetrze stawał coraz bardziej w moim polu widzenia.
Ja pierdziele, PJ ! Ty debilu, jak się kurde ukrywasz skoro cie wszędzie widza ?! Co ja mam teraz powiedzieć?!
- PJ i ja nie mieliśmy kontaktu od trzech dni. - trzymałam przy swoim. Matko, weź tą broń!
- Widziałem cie - zaoponował czarnowłosy chłopak z kolczykiem w brwi.
- To nie był PJ. - odpowiedziałam szybko, trochę za szybko. Victoria, uspokój się.
Koleś z gnatem przy mojej głowie staną przede mną w całej okazałości nie opuszczając reki. Spojrzałam w gore na jego twarz i ... o matko. Tego to ja się za cholerę nie spodziewałam.
- Czego chcesz? - rzuciłam ostro przymrużając oczy.
- Fajnie cie znów widzieć - uśmiechnął się niezbyt przyjemnie. Podniósł wolna rękę i skiną nią w moja stronę. Jak na komendę mulat i ten drugi podeszli by mnie rozwiązać.
 Teraz siedziałam już normalnie pocierając zaczerwienione nadgarstki. Ale i  tak nie mogłam się ruszać bo kolo we mnie celował. Skojarzył mi się z tajemniczym mężczyzną, który chodził codziennie w białym kapeluszu jak Michael Jackson. Czego wcześniej tego nie zauważyłam ?Mniejsza z tym.
- Nie dałaś się podejść dzisiaj przed kafejką, Victorio, wiec przeszliśmy do bardziej brutalnych metod.
- Myślałeś ze rzucę ci się do stup? Proszę cie. - W życiu bym nie pomyślała ze incydent z koktajlem był zaplanowany. Chciał tym sposobem wyciągnąć ze mnie jakiekolwiek informacje?  Idiota.
- Gadaj - ponaglił. Co ja mam powiedzieć?
Jednym ruchem kciuka wprowadził nabój do lufy. Jezu, wyluzuj.
 Nie przerywał kontaktu wzrokowego. Głęboko patrzył mi w oczy czekając na jakikolwiek ruch czy odpowiedz. Jak daleko się posunie?
- Co ci mam powiedzieć?
- Gdzie PJ?
- Nie wiem.- westchną poirytowany.
- Jeśli nie odda tych pieniędzy - zaczął wolno, krok po kroku zbliżał się w moja stronę, a głos zrobił się niski i nieprzyjemny - ty zapracujesz na to by zysk wrócił. - oczy powiększyły mi się do nie naturalnych rozmiarów. Że co proszę?! Nic dla niego nie biedę robić !! - Od początku, gdzie jest PJ? - słyszałam że jego cierpliwość się kończy.
- Nie wiem- posłał mi spojrzenie, którym można by było zabić. Wyprostował się i strzelił w nogę chłopaka z kolczykiem w brwi. Kurwa, co on robi! Wzdrygnęłam się na huk strzału i podsunęłam się jak najdalej do tylu na krześle. Wstrzymałam oddech, a serce wyrywało mi się z klatki piersiowej. Dlaczego muszę przez to wszystko przechodzić?
Chłopak zawył z bólu i osunął się na ziemie tamując krwawiącą łydkę. Mulat nie zrobił nic by mu pomóc. Stal jak na baczność i zaciskał oczy, tak samo oszołomiony bólem kolegi jak ja. Widocznie gdyby zrobiłby coś bez polecenia skończył by tak samo.
Psychol z pistoletem z powrotem wycelował we mnie. Ścisło mnie w żołądku.
- Jeśli dalej nic nie powiesz zabije go, a następna będziesz ty. - serce podeszło mi do gardła. Czułam ze zaraz zwymiotuje. Brzuch mnie rozbolał, a przed oczami zrobiło mi się ciemno. Nic już nie mogłam zrobić. Zgięłam się w pół i zwymiotowałam mu na buty.
- Co robisz?! - wrzasnął cofając się do tylu i otrzepując brudne buty. Od razu zrobiło mi się lepiej, ale czułam że to nie koniec. Kolejna fala mdłości tak samo zgięła mnie w pół i dokończyłam to co zaczęłam. Przetarłam rękawem usta i spojrzałam w gore na niego. Popatrzył na mnie z odrazą i wskazał na mnie palcem.
- To jeszcze nie koniec, Green- wycedził przez zęby - Obserwuje cie. - ostrzegł rzucając mi ostatnie nienawistne spojrzenie i wyszedł obok umierającego z bólu chłopaka. - Wyprowadzić ją. - rzucił zimnym tonem, gdy był w drzwiach. Gdy tylko znikł z pola widzenia, zaniosłam się płaczem i niekontrolowanym szlochem. Mulat zgodnie z poleceniem podszedł do mnie i chwycił mnie za przedramię unosząc do góry. Zasłoniłam sobie dłonią rękę próbując stłumić szloch, ale to nic nie pomogło. Ledwie łapałam powietrze.
Podeszłam do chłopaka, który w dalszym ciągu zwijał się z bólu.
- Tak bardzo cię przepraszam, to moja wina !- rzuciłam przez łzy łamiącym się głosem, ale mulat odciągnął mnie od niego wyprowadzając mnie z budynku. Próbowałam się uspokoić.
Był to jakiś opuszczony budynek. Ze ścian odpadał tynk, a w niektórych miejscach były dziury po strzałach. Podłoga była betonowa i ciemna. Gdy się przyjrzałam zauważyłam że to plamy z zaschniętej krwi. Jezu, co tu się działo ?! Chcę z tond wyjść!
Wędrówka po brudnych korytarzach drwala dobre pięć minut.
- Teraz pobiegnij chodnikiem prosto aż dotrzesz do głównej ulicy, a stamtąd prosto do siebie, zanim Scott zmieni zdanie i karze mi po ciebie wrócić. Radził bym ci zostać na jakiś czas w domu i przez chwile nie pokazywać się w pracy.- mówił szybko głosem, który tylko ja mogłam usłyszeć.
- Dziękuję, tak bardzo ...
- Biegnij- polecił przerywając mi w pół zdania, kiedy znaleźliśmy się przed budynkiem.
- Czekaj, co będzie z..
- Opatrzę go, biegnij - mówił gorączkowo słysząc w oddali za sobą czyjeś odgłosy.
- Dziękuję - rzuciłam w jego stronę, a on posłał mi uśmiech i skierował się do wejścia.
Co sił w nogach popędziłam tak jak mi kazał, a gdy tylko znalazłam się przy głównej ulicy wpakowałam się do pierwszej nadjeżdżającej taksówki z wielką ulgą, ale coś mi mówiło że to dopiero początek problemów.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Opowiadanie I cz.3

Ja pierdziele, ale mnie łeb napieprza ! Boli mnie kark i nadgarstki. Chwila. Gdzie ja jestem!? Przywiązali mnie do krzesła, związali mi nogi i nadgarstki za plecami. Gdzie moja torba ?! A, no tak nie miałam przy sobie torby.
Nie mam pojęcia kto mnie ogłuszył, kto mnie tu zaniósł, ani nie wiem po co. Czy ja komuś coś zrobiłam? Przecież nikogo nie okradłam. Nawet nie mam wrogów, no chyba ze...
Nagle usłyszałam jak gdzieś w innym poniszczeniu trzaska ktoś drzwiami. Serce podeszło mi do gardła. Zaczęłam wiercić się na krześle i próbować bezskutecznie uwolnić swoje nadgarstki. Ani drgnęły. Ktoś związał je bardzo mocno. Ale kto?
  Zastanawiając się rozglądnęłam się po pomieszczeniu, w którym mnie przetrzymywano.
Po kątach leżały sterty części samochodowych. Pod ścianą przede mną stał stół, na którym też pełno było drobiazgów; śrubki, śruby, klucze, śrubokręty i takie tam. Za mną, po środku pomieszczenia stało pogniecione, odrapane i rozebrane auto. Zgaduje ze jest po wypadku i ktoś chciał z niego wycisnąć jak najwięcej mógł.  Wszystko było zakurzone, a w powietrzu unosił się zapach oleju silnikowego. Wszystko było ledwie widoczne. Jedynym źródłem światła była słaba  żarówka świecąca się na de mną.
Jak się domyślam, jest to garaż, z którego dawno ktoś nie korzystał. Aż do teraz.
  Odgłosy kroków i ludzi, a mianowicie jakiś mężczyzn robiły się coraz głośniejsze.
  Robiłam się co raz bardziej nie spokojna. Co oni mi zrobią? Jak długo będą mnie tu przetrzymywać?
  Zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle mnie stąd wypuszczą...
- No proszę, ocknęła się ! - zabrzmiał męski głos. Zabrzmiało to tak jakby się cieszył, ze możne otworzyć w końcu prezenty spod choinki. Niestety znikąd nie pamiętam tego głosu. Stal za mną i chyba na kogoś czekał. Byłam przywiązana do krzesła wiec nie mogłam się za bardzo wychylić do tylu by sprawdzić co to za osoba za mną stoi.
- Siedź spokojnie - rzucił ostro, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Czego ode mnie chcesz?! - spytałam tym samym tonem co on.
- Bądź milsza, Victorio - zabrzmiał inny głos. Sad mnie znają ci ludzie? I czego ode mnie chcą?!
W dalszym ciągu nikogo nie widziałam, ale musiałam poczekać jeszcze chwile żeby przede mną stanął jeden z nich.
Kolo był .. duży. Ubrany cały na czarno i miał wytatuowane ręce. W tym półmroku zaważyłam że ma kolczyka w brwi. Czarne postawione włosy, muskularny i dobrze zarysowane kości policzkowe. Wyglądał mi na gdzieś około 25 lat, coś takiego.
  Patrzył na mnie, a na twarzy miał zawadiacki uśmieszek.
Chwile później dołączył do niego drugi kolo, który wyglądał podobnie tylko miał ciemniejszą karnacje i miał kolczyka w wardze.  Obaj wyglądali jak z jakiejś grupy terrorystycznej. Co w takim razie chcieli ode mnie?
  Zaczęłam się zastanawiać który odezwał się pierwszy, a który drugi.
Stali i mi się przyglądali, co jakiś czas wymieniając się znaczącymi spojrzeniami.
- Czego ode mnie chcecie? - powtużyłam rozdrażniona. Starałam się ukryć mój strach i panikę. Oddychałam spokojnie i nie przerywałam kontaktu wzrokowego, spoglądając raz na jednego raz na drugiego.
- Widzisz, Victorio, twój kolega ma kłopoty. Trochę naobiecywał za dużo i teraz się ukrywa. - odezwał się po dłuższej chwili ten z kolczykiem w brwi. O kim on mówi?! Który mój kolega?! Nie wierze że ktoś z Groty miałby takie problemy.
- O kim ty mówisz i co ja mam z tym wspólnego? - spytałam co raz bardziej rozdrażniona. Zaczął krążyć wokół mnie i zbliżył się niebezpiecznie blisko. Moja przestrzeń osobista ewidentnie została naruszona, ale nie wiele mogłam z tym zrobić bo w dalszym ciągu byłam związana.
- Otóż, twój kolega PJ jest winien pieniądze. Nie mamy z nim kontaktu od momentu, w którym ostatni raz  wpłacał cześć kwoty.
- Idioci ! PJ nigdy by się nie zadłużył ! To jest jakaś pomyłka, wypościcie mnie ! - nie wierze w żadne ich słowo. PJ nigdy nie wpadał w kłopoty. Powiedziałby mi o wszystkim. Zawsze pomagaliśmy sobie na wzajem.
Spojrzeli na siebie znacząco i wrócili do mnie wzrokom.
- Obserwowaliśmy was jakiś czas i zauważyliśmy że jesteście ze sobą bardzo blisko.- kontynuował. Ja i PJ? Chyba ich pogięło.
- Nic mnie z nim nie łączy.- zaprotestowałam.
- Tsaaa pewnie - rzucił ironicznie.
- Słuchaj, PJ to tyko kolega. Nie sądzę żeby pakował się w jakiekolwiek kłopoty. Nigdy ich nie miał. Wypościcie mnie, pogadam z nim, wszystko się wyjaśni.
- Victorio, ty naprawdę o niczym nie wiesz. - no odkrył ameryke.
- Może mnie oświecisz.- zaproponowałam ironicznie.
Nagle dźwięk odbezpieczanego pistoletu odbił się od ścian i wszyscy odwróciliśmy głowę w stronę drzwi.

sobota, 12 kwietnia 2014

Opowiadanie I cz.2

Patrzył na mnie tak, ze przez chwile myślałam ze jest seryjnym zabójcom jednak szybko pozbyłam się tej myśli bo zauważyłam kontem oka ze wyciąga rękę w moja strona. Nie przestawałam patrzeć w jego oczy. Poczułam ze dotyka moich włosów. O co chodzi? yyyy... co on robi? Nie, koniec. Trzeba zakończyć te szopkę. Co on kurde odwala?
- Yyy.. sory? co ty robisz? - popatrzyłam na niego jak na myślącego inaczej. Podziałało. W momencie opuścił rękę, a na twarz wrócił ten pewny siebie uśmieszek. Trochę mieszały mi w głowie jego szybkie zmiany nastrojów. 
Fakt jest faktem iż jest naprawdę przystojny, ale powoli zaczęłam się go obawiać. Moje zdenerwowanie gdzieś zginęło zastępując je zażenowaniem. Czas się zbierać.
- Obserwowałem cie, ale nie podeszłaś do mojej kasy. - przemówił, w końcu. Co to miało być?! Ja go tu przepraszam, później zaczyna mi macać włosy a teraz jeszcze wyjeżdża z takim czymś. A chciałam już iść, cholera.
- Słucham? A co to ma do rzeczy?
- Pomyślałem ze .. - wzruszył ramionami - .. potem siadłaś tyłem do mnie..
- Sory, ale nie kapuje. Laski poprawiały se przy tobie cycki i się śliniły, a ty jesteś niezadowolony bo..? - przerwałam mu, Jezu jak ja go nie kapuje. Czy on ma jakieś pretensje do mnie? Czemu po prostu do mnie nie podszedł?
- Nie rozumiem, dlaczego nie kopiłaś tego- pokazał na jogurt na swojej koszulce - w mojej kasie?- patrzyłam na niego chwile. Czy ja rozmawiam z idiota? Boże, ratuj.
- Yy.. przepraszam Cie jeszcze raz za ten incydent. Śpieszę się. - posłałam mu niechcący uśmiech. Ominęłam go i ruszyłam w stronę Groty.
- Ej ! - krzykną za mną, ale olałam to bo naprawdę już nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Było ciemno, a miasto budziło się do życia. Szlam już kilka minut. Skręciłam na rogu w lewo, gdzie nie świeciły lampy. Gdzieś w oddali zauważyłam białe światełko jakby komórka, lecz po chwili zgasło. Zaczęłam się niepokoić, ale ruszyłam do przodu bo przecież przy końcu tej ulicy jest Grota. Dlaczego wyłączyli lampy uliczne?
  Postanowiłam nie patrzeć na telefon bo tylko bym się oślepiła. Ciemno. Jak to się wchodziło? Tysiące razy jestem w Grocie, ale jak jest ciemno jak w dupie to skąd mam wiedzieć które to wejście jak przy tej ulicy jest sto takich samych?
  Zatrzymałam się i wyostrzyłam wzrok. Przymrużyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Szukałam tych charakterystycznych schodów. Usłyszałam jakieś szuranie botów, gdzieś w oddali za mną. Obejrzałam się za siebie . Ciemność. Nie no, omamy już mam czy co!?    Z powrotem zaczęłam wypatrywać schodów, ale szuranie za mną zrobiło się głośniejsze. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie.
Zobaczyłam białe kropki przed oczami i poczułam przeszywający ból w tyle głowy. Nogi mi zmiękły i zaczęło mi się kręcić w głowie. Ktoś mnie uderzył. Bardzo mocno czymś twardym jak kamień. Próbowałam odzyskać równowagę, ale grawitacja zwyciężyła. Osunęłam się na ziemie. Na chwile, resztkami sil otworzyłam oczy i zobaczyłam w tej ciemności białe Air Force'y. Nie mogłam znieść tego bólu. Zamknęłam oczy. Koniec. Ciemność.

środa, 9 kwietnia 2014

Opowiadanie I

Czuje się zdegustowana siedząc za lada i patrząc za okno jak miasto tętni życiem. Ludzie się spiesza, rozmawiają przez telefon, idą z zakupami.
Tak jak bardzo będę pragnęła się wyrwać z tond, to tak bardzo czas będzie mi się dłużył. Ironia. Tak, czy owak do końca zmiany zostało mi 35 minut, wiec przebieram się i wychodzę. Ted znowu się będzie złościć, ale olać to. I tak mnie nie wyrzuci. Za bardzo by ryzykował.
Ciesze się swoja wolnością, idąc wzdłuż ulicy Unica Street. Ciemno włosa, śniada dziewczyna wpycha mi do reki ulotkę, nawet na mnie nie
patrząc, tylko przechodząc do innej osoby, zadowolona z siebie ze ma już jedna mniej.
Na kawałku śliskiego papieru dostrzegam jaskrawy napis 'Good be Heatly'. Kafejka ze zdrowa żywnością oferująca koktajle i sałatki ze świeżych owoców i warzyw. Do tego nisko kaloryczna kawa oraz soki bez konserwantów. Wszystko z możliwością zjedzenia na miejscu lub wzięcia na wynos.
Hmm... z tego powodu iż ostatnio zostałam zmuszona do szybkiego jedzenia, postanawiam odwiedzić miejsce, mając na uwadze iż od śniadania nic nie jadłam i ze mam czas.
Kafejka jest urocza i dobrze zorganizowana w przyjemnych kolorach i nie daleko od mojej pracy. Na lewo od wejścia stoją ogromne lodówki, do których pracownicy ubrani w firmowe kolory wkładają świeże opakowania świeżo skrojonych owoców. Dalej stoją butelki soków bez cukru i konserwantu ze świeżo wyciskanych owoców, dalej jest zielenina i... mój wzrok zatrzymuje się na chłopaku za lada. Stałam jak idiotka już dłuższą chwile patrząc się na niego, ale on na szczęście tego nie zauważył, zbytnio był zajęty klientkami, które śliniły się na jego widok. "Victoria, przestań! Nie czas na to!" - skarciłam się w duchu i podeszłam do lodówki biorąc dla siebie koktajl z truskawki i pomarańczy w ogromnym plastikowym kubku ze słomką. Następnie udałam się do innej kasy, gdzie nie obsługiwała ta wielka sex bomba z niebiańskim uśmiechem i zielonymi oczami i zapłaciłam śmiesznie niska kwotę co tylko bardziej mnie zachęciło do tego miejsca.
  Usiadłam przy jednym ze stolików i przeglądałam ulotkę z szersza oferta. Oglądnęłam się za siebie by  pogapić się trochę na tego greckiego boga, ale zniknął z miejsca, w którym go ostatnio widziałam. Sprawdziłam godzinę na zegarku by ocenić jak jestem w czasie. Kurde, muszę się zbierać. Wstałam i wyszłam z pysznym koktajlem w reku. Szlam w ślepo zapatrzona w telefon czytając smsa. Jezu, naprawdę nie mam czasu. Dostaje smsy jeden po drugim gdzie jestem. Przyspieszyłam trochę tępa, ale nie na długo. Zapatrzona w komórkę nie zauważyłam osoby stojącej mi na drodze, wiec dosyć mocno zderzyłam się z ciałem obcego. I prawie upadlam na tyłek, ale odzyskałam równowagę.
- Przepraszam! - wyrzuciłam z siebie, zaalarmowana osoba, która nie miała tyle szczęścia i znalazła się piętro niżej. Cholera ! Cala jestem ubabrana w koktajlu. O nie, ten chłopak tez ... o w mordę jeża! To TEN chłopak zza lady! No nie wierze ! Skończył już prace, a teraz jest na ziemi u moich stop.
Szybko się ocudziłam i podałam mu rękę by pomoc mu wstać. Cholera.
- Przepraszam - jego biała koszulka, która świetnie opinała jego klatę, czarna skórzana kurtka i kawałek spodni były upaprane moim koktajlem. Wstał na równe nogi i uśmiechnął się widząc moje zakłopotanie. Booozee ratuj jaki on ma piękny uśmiech !
  Popatrzył na siebie od góry, a następnie przeniósł wzrok na mnie.
- Przepraszam - wybełkotałam zakłopotana tym ze nie jestem w stanie powiedzieć nic innego.
- No i co teraz? - uśmiechną się.
- Jezu, naprawdę cie
przepraszam nie chciałam...- zaczęłam się tłumaczyć, ale wystarczyło jedno spojrzenie na niego i już zabrakło mi slow. Jego aura była trochę onieśmielająca, ale on wydawał się dobrze czuć w tej sytuacji. Jakby wpadające na niego dziewczyny z koktajlem były codziennością. W jego tarczownikach widzialnym rozbawienie. Co go tak bawiło?

                                                                                                             TO BE CONTINUED...